Lysand

Zwracał na niego uwagę od dawna. Czasem miał wrażenie, że powoli zamienia się to w obsesję.

Prawdopodobnie jednak po prostu znowu zaczynał dramatyzować. Nieważne. Teraz potrzebował przede wszystkim kawy i dobrej wymówki, żeby usprawiedliwić to, co robił od dobrych kilku minut.

A od dobrych kilku minut bezczelnie wbijał wzrok w rozkojarzonego Wiktora.

- Podasz mi cukier? – rzucił niby od niechcenia, do blondyna stojącego przy ekspresie do kawy. Mimochodem wpatrywał się w niego, pozornie wyczekując dostępu do blatu i podziwiając jego nudną, mdłą, bladożółtą powierzchnię. Dość nieudolnie pozorując, że nie koncentruje całej swojej uwagi na współtowarzyszu.

- Mm... Ach, tak, jasne! – blondyn wyrwał się z zamyślenia, lekko zakłopotany. Było w tym coś uroczego, co wywołało uśmiech na jego twarzy.

Wtedy do Lu po raz kolejny dotarło, że przecież nawet nie lubił blondynów. A jednak stał “tu” i “teraz”, kolejny tydzień wzdychając do swojego kolegi z biura.

- Coś cię gryzie? – zbliżył się, chwytając torebkę cukru i wsypując jej zawartość do swojego stanowczo-zbyt-dużego kubka.

- Nie, nie – Wiktor energicznie pomachał przy tym głową, wzmacniając komunikat karykaturalnie. Prawie, jakby zależało od tego los świata. Kolejna cecha, którą w nim lubił – Wiesz, mamy niedługo rocznicę ślubu z Leną, a ja nadal... Jestem w bardzo ciemnym miejscu z prezentem.

- Rany, współczuję. Zawsze byłem beznadziejny w te klocki. Dzięki za przypomnienie o kolejnym atucie życia singla.

- To fajna okazja do zrobienia czegoś fajnego i słodkiego. Powinieneś mi zazdrościć!

- Mmm, to prawie jakbym miał ci zazdrościć prezentacji przed zarządem za tydzień... – Lu uśmiechnął się złośliwie i zamoczył usta w kawie, biorąc głośny, niezręczny “siorb” aromatycznego napoju. Z satysfakcją przyglądał się blondynowi, który właśnie przewracał oczami i ciężko wzdychał.

- Dzięki. Wolałem swoje romantyczne rozkminy. – szybko spojrzał na swój zegarek – Ale hej, jest 9 rano, jesteśmy w biurze od dobrych 10 minut i postanowiłeś sprowadzić mnie na ziemię. Naprawdę, jesteś w tym niezastąpiony.

- Och, polecam się serdecznie i gorąco. To tylko jeden z moich atutów...

Wiktor przez chwilę próbował udawać śmiertelnie poważnego i naburmuszonego, jednak szybko go to przerosło. Po chwili wybuchnął serdecznym, może nawet lekko przydługim śmiechem. Lu tylko uśmiechnął się od ucha do ucha.

- Dobra, pora zacząć pracę. Koniec tych przyjemności. – rzucił do W., kiwając mu na pożegnanie i energicznym krokiem opuścił kuchnię. To nie tak, że nie miał ochoty spędzić z nim więcej czasu. Po prostu był już na cenzurowanym za nadużywanie przerw, a nadal musiał za coś jeść. Chociaż, może mógłby się żywić tymi rozmowami i jego widokiem...

Wpadał w to zbyt głęboko. A nawet jeszcze nic się nie stało.

Jeszcze.